Spotkałem cię nieświadom szczęścia,

Które mi sprawisz swym istnieniem.

Śniłem, owiany w snu zaklęcia.

Ty byłaś miękką linią półcienia.

Myśli rozdrgane jak płomień świecy,

Grzejący się na twojej twarzy.

I mój wewnętrzny, szary piecyk,

Co twoim ciepłem się rozżarzył.

Ty w moich myślach przebierałaś,

Muskałaś je swych oczu głębią,

A one ciebie się nie bały

I chyba nigdy już nie będą.

Łasiły się do twego wzroku,

Gdy z nimi cicho rozmawiałaś,

A ja patrzyłem jakby z boku

I czułem się tak bardzo mały.

I wszystko było takie proste.

Pijany byłem szczęścia winem,

Że pozwoliłaś mi pozostać,

Że mogłem poznać cię choć krzynę.

I tak cię właśnie zapamiętam:

Ten półmrok, uśmiech jak posłanie,

Jakaś melodia w nastrój wpięta

I to milczące świecy łkanie.

kwiecień, 1982