Drepcą nogi w grząskim błocie,
Drżą i płaczą obolałe,
Nie ma już z nich żadnych pociech,
Gdzie te lata, gdy biegały.
Zimny wiatr pod chustę wpływa
I całuje soplem lodu.
Próżno przed nim się okrywać.
I chłodniejszy niż za młodu.
Dumny granit, ostre bloki
Ciągną wokół się szpalerem
I bezgłośnie szepczą o kimś,
Kto był szewcem, czy szoferem.
Zgasłe świece, wianków grzywy,
Liści pełno wiatr rozgania.
Wczoraj pełno było żywych,
Co się boją umierania.
To Marysia, tutaj Kazik…
Słabe myśli drżą w pamięci.
Coraz więcej znanych nazwisk,
Więcej trzeba świec poświęcić.
Schyla się zgarbiona postać,
Krąży wkoło zwój różańca.
Jej też przyjdzie tu pozostać,
Przyjść tu kiedyś na mieszkańca.
listopad, 1981
Napisane wtorek, 24 listopada, 1981