„Harnaś 18” – 2000 r.

GÓRA PEŁNA GROZY

Dawno, dawno temu góry były dla człowieka wyłącznie przeszkodą, daleką rubieżą, wielkim, porośniętym nieprzebytą puszczą wałem. Nikt się tam nie zapuszczał, bo i po co? Tak było również z Beskidem, stanowiącym naturalną granicę pomiędzy Północą i Południem. Z czasem stały się ziemiami – polską i węgierską. Góry trwały, wysoko piętrząc się nad każdym śmiałkiem, który odważył się podejść bliżej. Jednak natura ludzka w końcu zwyciężyła.

Zapuszczali się w doliny wojownicy, wysyłani przez żądnych nowych terenów władców. Ciągnęły wzdłuż rzek kawalkady kupieckie. Wyprawiali się do innych krajów ci, którzy nie potrafili usiedzieć w jednym miejscu. Rwące rzeki górskie niejedno życie zabrały, wiele dobytku bezpowrotnie zostało stracone na niebezpiecznych brodach. Równie bezwzględni byli ci, którzy parali się rozbojem – i to zarówno zwykłe rzezimieszki, jak i wielcy panowie rycerze – raubritterzy. Góry najczęściej wywoływały w ludziach lęk, wszyscy opuszczali je z ulgą i wdzięcznością, jeśli udało im się ocalić życie i mienie.

Tak było i tu – nad kapryśną rzeką Sołą, płynącą głębokim przełomem przez Beskid, wiele lat później nazwany Małym; z otoczonej górami Kotliny Żywieckiej przez rozległą ziemię oświęcimską ku Wiśle. Wiódł tędy solno-miedziany szlak kupiecki. W zamian za cenną polską sól z Bochni i Wieliczki sprowadzano z południa miedź, spiż, węgierskie wina i inne cenne towary. Pomiędzy Kętami a Żywcem nie było wtedy żadnego osiedla. Trzeba było przeprawiać się wielokrotnie przez rzekę, która potrafiła w krótkim czasie zmienić się z leniwej strużki w buchającą śmiercionośnymi wirami kipiel. Wiele bezsilnych przekleństw zapewne wtedy uniosło echo w zieloną gęstwinę okolicznych szczytów.

A trzeba wiedzieć, że góry tu były potężne: niby łagodne, obłe, pozbawione skalnych turni, rzadko kiedy zasłonięte chmurami, lecz z głębi dolin trudno było dojrzeć ich wierzchołki. Porośnięte bujnym lasem strome stoki tworzyły prawie pionowe, zielone ściany, strzelające śmiało w niebo.

Zwłaszcza jedna z gór zwracała uwagę niebywałą stromizną swych zboczy. Nie była najwyższa, ale piętrzyła się nad rzeką jak mityczny, budzący grozę w sercach olbrzym. Wyrastała w samym środku przełomu, stanowiąc wymarzone miejsce ataku dla łupieżczych grup rycerzy-rozbójników Skrzyńskich z pobliskiego zamku Wołek lub dla zwykłych band opryszków.

GÓRA PEŁNA OWIEC

Później nazwano tę górę Żar. Miano to otrzymało wiele gór w Karpatach, a zazwyczaj wiązało się to z pojawieniem się nowych przybyszów – Wołochów. Do dziś trwają spory, skąd się właściwie wzięli, choć większość badaczy historii zgadza się, że byli pasterzami, pędzącymi swe stada po karpackich halach. Pasterstwo takie zrodziło się gdzieś na obszarze dzisiejszej Rumunii i rozprzestrzeniło się na dotychczas niewykorzystywanych gospodarczo terenach. Wypalano górskie lasy, karczowano pozostałości pni, a na powstałych w ten sposób łąkach zakładano szałasy. Hodowano owce, krowy, kozy, a z pozyskanego od zwierząt mleka wyrabiano sery, które sprzedawano później wraz z innymi produktami gospodarki pasterskiej. W poszukiwaniu nowych terenów pasterze wołoscy przemieszczali się wzdłuż łuku Karpat ku północy i zachodowi. Wreszcie, zapewne na przełomie XV i XVI stulecia, dotarli aż nad Sołę. Informację o pierwszych dwóch osadnikach z okolic Porąbki podaje dokument lustracji z 1564 roku.

Płaski, dość rozległy wierzchołek Żaru niewątpliwie nadawał się na pasterskie gospodarowanie. Podobnie i sąsiednia, chociaż stożkowata Kiczera, której miano świadczy o wołoskich korzeniach, poświęciła swe lasy pod wypas. Najpierw cerchlono wkoło pnie, czyli zrywano pasy kory, by zniszczyć wiązki przewodzące drzew. Te usychały i łatwiej płonęły, dając poza przestrzenią również użyźniający kiepską górską glebę popiół. Niewątpliwie widok objętych ogniem, a potem żarzących się nocami grzbietów na długo zapadał w pamięć mieszkańców okolicznych osad. Pogorzelisko porastało trawą, a wypasane zwierzęta starały się już o to, by żadne drzewo tu nie wyrosło. Wody dostarczały nieliczne, lecz wystarczająco wydajne źródła.

Niezbyt duża odległość od podnóży góry spowodowała, że nie powstały tu typowe szałasy. Pasterze osiedlali się w górnych częściach dolin Małej Puszczy i Isepnicy, dwóch dopływów Soły okalających Żar. U jego stóp zakładali swe osady górale, trudniący się między innymi wyrębem drzewa i flisactwem. Już od XV wieku do zamku w Oświęcimiu spławiano nie tylko drewno, ale i inne dobra leśne. Tratwy złożone z 6-10 drewnianych bali łączono poprzecznie, tworząc platformę, na którą ładowano deski, płaty, łaty, gonty lub drzewo w łupkach. Całością kierowało zwykle dwóch górali, starając się bezpiecznie przeprowadzić tratwę poprzez liczne bystrza i mielizny. Niejednokrotnie zdarzały się wypadki, czasem i śmiertelne, ale nie odstraszały one następnych śmiałków. Spław drewna przetrwał na Sole do końca XIX wieku, zaś pasterstwo, rozwijając się tu przez kolejne stulecia, zaczęło później stopniowo zanikać. Jeszcze w latach 80-tych zeszłego wieku na sąsiedniej Snozie (zwanej także przez okolicznych mieszkańców Groniem, a na mapach zaznaczanych niewłaściwie jako Kozubnik) wybudowano betonową owczarnię dla dużego stada, jednak kryzysowi ekonomicznemu tamtych lat nie podołał ani prywatny właściciel, ani spółdzielnia z Czernichowa. Teraz na Snozie straszą jedynie pokryte chaszczami resztki murów.

GÓRA PEŁNA TURYSTÓW

Płaski, widokowy wierzchołek Żaru był atrakcyjnym celem wycieczek. Już w 1927 roku koło PTT z Białej Krakowskiej założyło w domu Magdaleny Pszczółkowej stację turystyczną z pięcioma łóżkami w izbie i 15 miejscami na sianie. Jednak to nie na Żar poprowadzono pierwsze szlaki turystyczne w okolicy – wcześniej powstały na sąsiednich grzbietach Pasemka Bukowskiego oraz Kocierza i Jaworzyny. Dopiero młody działacz Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego (PTT), student polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego Józef Merta poprowadził w latach 1928-29 szlak żółty z Międzybrodzia Bialskiego na Żar. Nie przetrwał długo, gdyż w czasie budowy zbiornika zaporowego w Porąbce został zlikwidowany. Kolejny szlak wykonany przez Mertę z Porąbki przez Żar i Kocierz na przełęcz Kocierską miał pierwotnie oznaczenia zielone, a w 1932 roku został przeznakowany na czerwono, wchodząc w skład tzw. Małego Szlaku Beskidzkiego, wiodącego ze Straconki przez Beskid Mały, Średni i Wyspowy na Luboń Wielki.

Po II wojnie światowej założono w latach 1956-62 kolejną stację turystyczną na Żarze, w stojącym nieco poniżej stacji meteorologicznej domu Franciszki Lotek. Oprócz turystów korzystali z noclegów też uczestnicy kursów szybowcowych. Pod płotem zagrody utworzył się chyba jedyny górski parking dla szybowców, będący kolejną atrakcją turystyczną góry Żar. Gospodarstwo zburzono podczas budowy zbiornika retencyjnego elektrowni szczytowo-pompowej.

Jeszcze jeden budynek służył turystom przez jakiś czas. Na południowych stokach Żaru, wysoko ponad doliną Isepnicy Habsburgowie ufundowali szkołę dla okolicznych osiedli. Po akcji likwidacji małych szkół wiejskich i łączenia ich w gminne, w budynku tym utworzono szkolne schronisko młodzieżowe. W końcu ubiegłego wieku, jak wiele innych, zostało zlikwidowane.

GÓRA PEŁNA SKRZYDEŁ

W latach trzydziestych ubiegłego wieku Żarem zainteresowali się szybownicy. W  początkach swego istnienia ta dyscyplina sportu korzystała z korzystnych warunków do startu, jakie zapewniało odpowiednio ukształtowane zbocze górskie. Franciszek Doński z Koła Szybowcowego Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej (LOPP) z Białej Krakowskiej pierwszy zaproponował w 1934 roku, by wykorzystać układ grzbietu Żaru i Kiczery. Rok później instruktor pilotażu Antoni Pawliczek potwierdził przydatność tego terenu dla szybownictwa wyczynowego, oblatując go na szybowcu Czajka, a 9 listopada 1935 roku instruktor lwowskiej szkoły szybowcowej w Bezmiechowej koło Sanoka, Piotr Mynarski wykonał ponad czterogodzinny lot żaglowy. Los aeronautyki w owym czasie nie był łatwy –  szybowiec przywieziono z Lipnika do Porąbki na furmance, a stamtąd na szczyt wniesiono go na plecach. Kolejne maszyny o wdzięcznych nazwach: Wrona, Salamandra, Komar, Mewa wyrzucane były w powietrze za pomocą specjalnych, naciąganych siła mięśni ludzkich lin gumowych, a po każdym lądowaniu u podnóża Żaru transportowane były w górę stromego stoku siłami lotników na szczyt.

Właśnie z linami gumowymi wiąże się opowiadana przez moją mamę anegdota z czasów nauki w technikum w Oświęcimiu. Jedna z jej koleżanek, pochodząca z Bielska, była uczennicą szkoły szybowcowej na Żarze. Pytana przez nauczyciela BHP o rodzaje lin, jednym tchem wymieniała: konopne, stalowe i gumowe. Nieodmiennie za te ostatnie, będące w mniemaniu nauczyciela wytworem jej chorej wyobraźni, dostawała pałę. A przecież ona wiedziała lepiej…
W 1936 roku istnienie szkoły szybowcowej na Żarze stało się faktem. Szybko wybudowano tor wyciągu linowego, hangar, drogę dojazdową  i linię telefoniczną do schroniska poniżej wierzchołka, gdzie pomieszkiwali instruktorzy i piloci. Także okoliczni gospodarze udzielali noclegów coraz liczniejszym gościom szkoły szybowcowej, która w 1939 roku została zaliczona do Głównych Polskich Szkół Szybowcowych. Z osiągnięć tego okresu podać można trzy rekordy Polski: w długotrwałości lotu (ponad 11 godzin – Józef Pietrow), długości przelotu (302 km – w okolice Mińska Mazowieckiego – ten sam pilot) oraz  przewyższenia (2250 m – Borys Puzej).

Hitlerowcy w czasie okupacji zniszczyli prawie wszystkie polskie szybowce, zostawiając sobie jedynie cenną Salamandrę. Ta służyła zresztą jedynie instruktorom, prowadzącym szkolenie podstawowe na niemieckich szybowcach u podnóża Żaru.

Po wojnie Żarem zainteresowali się harcerze, którzy zresztą i w latach międzywojennych sporo działali w zakresie szybownictwa i skoków spadochronowych. Już 1 lipca 1945 roku uroczyście otwarto Centralny Ośrodek Szybowcowy Harcerstwa Polskiego pod komendą inicjatora przedsięwzięcia, 31-letniego Tadeusza Puchajdy. Pomimo trudnego czasu podnoszenia się kraju ze zniszczeń wojennych, żwawo ruszyła budowa nowoczesnego ośrodka górskiego. Postawiono prowizoryczny internat i stołówkę, duży hangar dla sprowadzonych poniemieckich szybowców i stojący do dziś budynek administracyjno-meteorologiczny z mieszkaniami i salą wykładową. Doprowadzono linię elektryczną i telefoniczną. U podnóża Żaru powstało lotnisko dla samolotów (nie mogły lądować na szczycie), wybudowano także dwukilometrową drogę do transportowania szybowców na wierzchołek. Utworzono pasy trzech lądowisk i trzy miejsca startów z przymocowanych do zabetonowanych haków lin gumowych na trzy strony świata: północ, zachód i południe. Niebywałym osiągnięciem było oddanie do użytku w czerwcu 1948 roku drugiego w Europie (po szwedzkim Alleberg) elektrycznego, linowo-terenowego wyciągu do transportu szybowców.
Po okresie prosperity, licznych rekordów, zawodów krajowych i międzynarodowych Wyczynowa Szkoła Szybowcowa Ligi Lotniczej „Żar” została zamknięta przez władze jesienią 1951 roku. Dopiero 4 lata później została ponownie uruchomiona i przeszła pod zarząd powstałego w 1956 roku Aeroklubu PRL. Początkowe starty z lin gumowych, naciąganych ręcznie, zastąpiono startem z wyciągarki na linach stalowych i startem za samolotem. Wszystkie szybowce, które lądowały u podnóża góry, musiały być przetransportowane wyciągiem na noc do hangaru na górze. Szkolili się tu między innymi instruktorka pilotażu i pilot akrobacyjny Halina Bułka oraz pierwszy polski kosmonauta – Mirosław Hermaszewski.

Po decyzji o budowie elektrowni szczytowo-pompowej zburzono hangar i internat, pozostawiając jedynie budynek meteorologiczny. Korzystano za to z wyciągu, transportując materiały i robotników do czasu budowy nowej drogi na szczyt. Szkole pozostawiono skrawek zachodni wierzchołka Żaru, a cały sprzęt mieścił się odtąd w hangarze i namiotach wojskowych na dole. Tytułem rekompensaty elektrownia wybudowała duży hangar ze stacją paliw oraz warsztaty i garaże. Powstał też drugi hangar i nowoczesny budynek Szkoły Szybowcowej wraz z internatem dla 70 pilotów, a wyciąg szybowcowy po remoncie znów   służył lotnikom. Obecnie, po stworzeniu kolejki wagonowej wszystkie działania szybowcowe prowadzone są u podnóża Żaru. Ze szczytu korzystają za to amatorzy coraz bardziej popularnego paralotniarstwa. Mogą się kształcić w istniejącej od  1994 roku w Międzybrodziu Żywieckim szkole paralotniowej „ALTI”.

GÓRA PEŁNA ENERGII

Od dawien dawna kapryśna Soła, wzbierając po wiosennych roztopach i podczas letnich ulewnych dni, siała zniszczenie, zabierała mosty, drogi, pola, budynki, a później, jak gdyby nigdy nic, znów spokojnie płynęła, szemrząc delikatnie w rozległych kamieńcach. Nic dziwnego, że człowiek zapragnął ujarzmić żywioł, przegradzając wody rzeki. Tak doszło do powstania pierwszej w Polsce dużej zapory, zwanej „zaporą w Porąbce”. Co ciekawe, nosi ona taką nazwę do dziś, mimo iż nie tylko leży w innej miejscowości (w Żarnówce Małej, części Międzybrodzia Bialskiego), ale i w zupełnie innej gminie (Czernichów) i powiecie (żywieckim).

Budowa miała rozpocząć się w 1914 roku, jednak wybuch wojny zniweczył te ambitne plany. Nowy projekt zapory, uwzględniający wskazówki Gabriela Narutowicza, późniejszego prezydenta Polski (podwyższenie i poszerzenie korony, zmiana pochylenia przegrody), został opracowany w 1920 roku przez inżyniera Tadeusza Beckera. Prace ruszyły w 1921 roku: na początek wzniesiono budynki tzw. Kolonii, a dla przyszłych wysiedleńców zakupiono folwark koło dworu w Czańcu. Roboty ziemne wystartowały dopiero w 1928 roku. Niestety, częste powodzie niszczące dotychczasowe dokonania i brak funduszy spowalniały prace, wreszcie nastąpił kryzys lat 1930-33, który ostatecznie zahamował działania. Kontynuowało je Towarzystwo Polsko-Francuskie Robót Publicznych „Frankpol” pod nadzorem inżyniera Jerzego Skrzyńskiego. Uroczyste oddanie zapory do użytku nastąpiło w grudniu 1936 roku. Uświetniła je obecność arcybiskupa Adama Sapiehy i wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego. Koszt budowy wyniósł 18 milionów złotych. Sama zapora zbudowana jest z betonu, składa się z 5 sekcji przelewowych, 3 odprowadzających wodę do hydroelektrowni i 10 sekcji normalnych. Ma 260 m długości, 37 m wysokości. Utworzone przez nią Jezioro Międzybrodzkie posiada powierzchnię około 380 ha, maksymalną głębokość 23 m, początkowa pojemność 32 mln m3 po zamuleniu zmniejszyła się do około 26 mln m3 . W czasie II wojny światowej dwukrotnie wysadzano przęsło zapory:  we wrześniu 1939 roku uczynili to Polacy, a w styczniu 1945 roku – hitlerowcy. Chociaż w okresie międzywojennym przeciwko jej budowie protestowało górnośląskie lobby węglowe, projektant uwzględnił możliwość zainstalowania turbin. Dzięki temu w 1953 roku uruchomiono hydroelektrownię Porąbka (budowaną w latach 1951-54) o mocy 12,6 MW. Była to pierwsza elektrownia przepływowa oddana do użytku w Polsce Ludowej.

Mimo swych rozmiarów zapora w Porąbce nie była w stanie pomieścić ogromnych ilości wody podczas powodzi. Pamiętne kataklizmy z lat 1958 i 1960 przyspieszyły decyzję o powstaniu kolejnej tamy. Z Kotliny Żywieckiej wywłaszczono mieszkańców czterech wsi: Zadziele, Stary Żywiec, Zarzecze i Rędzina. Ziemno-narzutowa zapora w Tresnej budowana przez 6 lat oddana została do użytku w roku 1966. Ma 39 m wysokości, 310 m długości. Spiętrzone przez nią wody utworzyły największy sztuczny zbiornik tej części Beskidów. Jezioro Żywieckie zajmuje powierzchnię 992 ha, głębokość dna dochodzi tu do 20 m, zaś jego pojemność wynosi około 100 mln m3. W 1967 roku i tu uruchomiono hydroelektrownię (o mocy 21 MW).

W tym samym czasie w krajobrazie przełomu Soły pojawił się kolejny zbiornik, tym razem w leżącym poniżej Porąbki Czańcu. Ziemne zapory: czołowa (długości 670 m) i boczne (2388 m) sięgają wysokości 12 m, a utworzone jezioro ma 45 ha powierzchni, pojemność 1,3 mln m3 i maksymalną głębokość 6,5 m. Pobierana stąd woda pitna płynie wodociągami do Bielska-Białej i Górnego Śląska. Zapora posiada jaz służący do redukcji fali powodziowej i tzw. przewał awaryjny, czyli długie na 70 m obniżenie korony.

Czwartym i ostatnim zbiornikiem przełomu Soły jest położony najwyżej, bo na wysokości aż 850 m n.p.m. zbiornik na szczycie góry Żar. Przez osiem lat (1969-77, choć całość oddano dopiero w 1979 roku) budowano tu pierwszą w Polsce, a trzecią w Europie elektrownię szczytowo-pompową. Górę Żar wybrano spośród wielu proponowanych lokalizacji i chociaż dziś w Polsce jest już ponad 20 takich obiektów, to obiekt na Żarze jest najwyżej położony i spływająca z jego zbiornika woda pokonuje największą różnicę wysokości – 440 m. Jest to właściwie wielki akumulator o olbrzymiej mocy 500 MW – tylko elektrownia w Żarnowcu na Pomorzu Gdańskim może się pochwalić wyższymi osiągami, daleko z tyłu zostają Włocławek, Solina czy Niedzica. Nocą, kiedy spada pobór prądu i energia mniej kosztuje, przez 5-6 godzin pompuje się wodę z Jeziora Międzybrodzkiego na szczyt Żaru. W godzinach szczytu, kiedy cena masowo zużywanej energii rośnie, spuszczana z powrotem do jeziora woda porusza turbinami produkującymi prąd o napięciu ponad 14 kV. Transformatory zwiększają potem jego napięcie do 120 kV i w tej postaci przesyłany jest dalej. Czas rozruchu elektrowni wynosi zaledwie 3 minuty, co pozwala szybko reagować na zmiany zapotrzebowania na energię elektryczną. Mimo iż sprawność elektrowni nie jest wysoka, to dobowe zróżnicowanie cen prądu czyni całą inwestycję opłacalną. Górny zbiornik o deltoidalnym kształcie ma wymiary 650 x 250 m, powierzchnię 13,3 ha, maksymalną głębokość 28 m (choć  oczywiście nigdy nie jest wypełniany po brzegi) i pojemność 2,3 mln m3 wody. Dno pokryte jest warstwami asfaltu i żelbetu. Zaledwie rok po oddaniu obiektu do eksploatacji zbiornik zaczął przeciekać i po ponownym wykonaniu uszczelnienia przez specjalistyczną szwajcarską firmę służy bez zarzutu do dnia dzisiejszego. Woda transportowana jest wewnątrz dwóch podziemnych rurociągów, nachylonych pod kątem 45 %. To dwa olbrzymie tunele, każdy o średnicy 4 m i długi na 872 m!  50 m poniżej tafli Jeziora Międzybrodzkiego, w olbrzymiej, wykutej w skale maszynowni (o wymiarach 124 x 27 x 40 m) pracują cztery potężne austriackie turbiny.

Turyści mogą zwiedzić elektrownię szczytowo-pompową „Żar”. W tym celu trzeba z centrum Międzybrodzia Żywieckiego dostać się do budynków znajdujących się u zachodnich podnóży góry Żar. Po trwającej około półtorej godziny, ilustrowanej filmem prelekcji następuje najciekawszy punkt programu czyli wejście 480-metrową sztolnią w głąb góry, do samej komory elektrowni. Zwiedzanie odbywa się wyłącznie za odpowiednią, acz niemałą opłatą (w dni powszednie: 11zł i 5zł, a w pozostałe 15zł i 8zł) po uprzednim uzgodnieniu telefonicznym (033-8661057).

GÓRA PEŁNA WYWCZASÓW

W dolinie Małej Puszczy, w niewielkiej osadzie Kozubnik, która stała się potem dzielnicą Porąbki, postanowiono stworzyć ośrodek rekreacji. Począwszy od roku 1969 katowickie Hutnicze Przedsiębiorstwa Remontowe budowały w Kozubniku kolejne obiekty, należące do Zespołu Domów Wypoczynkowo-Szkoleniowych. Było to samodzielne miasteczko z pełnym zapleczem kulturalno-rekreacyjno-sportowym. Trzynaście budynków mogło pomieścić jednorazowo 500 wczasowiczów, stołówka na jedną zmianę obsługiwała 260 osób. Rocznie przewijało się przez ośrodek ponad 30 000 osób, głównie pracowników hut, ale przede wszystkim relaksowali się tu w luksusowych warunkach dygnitarze jedynie słusznej partii, czyli PZPR, ich rodziny i goście, również z innych krajów, głównie z bloku socjalistycznego. Czekały na nich: budynek imprez, muszla koncertowa, nocny lokal „Piekiełko”, osiem kawiarni, baseny, kręgielnia, bilard, salon fryzjerski, dwie sauny, solarium, salon odnowy biologicznej, trzy korty tenisowe, wyciąg narciarski, boisko do siatkówki i do kometki. Kompleks wyposażony był we własną szklarnię, osobne ujęcie wody, nowoczesną oczyszczalnię ścieków, a nawet… karetkę pogotowia.

Niestety, pozbawiony dotacji ośrodek popadł w tarapaty. W 1994 roku od syndyka kupiła go spółka Danel, która w dwa lata później sama popadła w długi. Opustoszałe budynki zaczęły niszczeć, szybko pojawili się szabrownicy. Do dziś przetrwały tylko gołe mury budynków; obecnie służą one już tylko miłośnikom paintballu. Natomiast sam Kozubnik stał się dzielnicą domków letniskowych, należących przeważnie do mieszkańców Śląska.

Nie trzeba było długo czekać na kolejną inwestycję, tym razem zlokalizowaną od strony południowej Żaru. 20 grudnia 2003 roku otwarto tu kolejkę szynową wwożącą turystów od strony Międzybrodzia Żywieckiego trasą dawnego wyciągu dla szybowców. Zgodnie z pomysłem pilotów Tomasza Kawy i Wojciecha Kosa użyto do tego starych wagoników sprowadzonych z Zakopanego po modernizacji taboru na Gubałówce. Wycięto las, powstał  kompleks narciarski z oświetloną 1600-metrową trasą zjazdową oraz letnia zjeżdżalnia. Pierwsi pasażerowie pojechali na wierzchołek Żaru 14 lutego 2004 roku. Kolejka o torze długości 1330 m i różnicy wzniesień 300 m jeździ co 15 minut pod warunkiem, że znajdzie się co najmniej 10 osób chętnych (wjazd w weekend: 6zł i 4 zł). W górnej stacji kolejki otwarto pizzerię, oferującą całkiem przyzwoity zestaw dań nie tylko kuchni włoskiej. Jest to chyba najwyżej w Beskidach położona pizzeria! Zrobiła ona konkurencję zlokalizowanej w starym budynku restauracji „Meteo”, która od tej pory czynna jest tylko  weekendy.

Po wybudowaniu kolejki „ze względów ekologicznych” (no i niewątpliwie finansowych…) zamknięto drogę asfaltową, prowadzącą na sam szczyt góry Żar. Legalnie korzystać z niej mogą tylko osoby ze specjalnym upoważnieniem, które po złożeniu wniosku z umotywowaniem potrzeby wyjazdu (np. dojazd do posesji, miejsca pracy, itp.), można otrzymać w Urzędzie Gminy Czernichów. Za to płatne parkingi na dole mają się całkiem nieźle, no i kolejka nie stoi bezczynnie…

GÓRA PEŁNA ZMIAN

To, że góra Żar zmienia swe oblicze, wynika z treści samego artykułu. Tu chciałbym przypomnieć tylko pewne mało znane fakty z historii obiektów położonych na jej obszarze.

Pierwszy z nich zdarzył się w 1957 roku. Kościół Nieustającej Pomocy Najświętszej Marii Panny w Międzybrodziu Żywieckim powstał za pieniądze pochodzące z odszkodowania dla gromady (taka była wtedy najniższa jednostka podziału terytorialnego w Polsce, na jej czele stał sołtys) za tereny zalane podczas budowy zapory w Porąbce. Inwestycję rozpoczęto w 1936 roku według (naśladującego styl romański i gotycki) projektu Leona Poleskiego z Krakowa. Okazało się, że obiekt posiada wady konstrukcyjne. Na domiar złego wadliwa budowla uszkodzona została podczas II wojny światowej. Zdecydowano się więc wyburzyć prawie cały stary kościół, zostawiając jedynie prezbiterium. Wybudowano świątynię praktycznie od nowa. Tym razem solidniejszą.

Na losie Żaru nie mogła nie odcisnąć piętna olbrzymia inwestycja w postaci elektrowni szczytowo-pompowej. Przede wszystkim pod znakiem zapytania stanęło dalsze istnienie szkoły szybowcowej. Szczęśliwie dla miłośników przestworzy podjęte negocjacje dały efekt w postaci przesunięcia planowanego zbiornika w kierunku wschodnim, z pozostawieniem zachodniego skrawka z wyciągiem, wyrzutniami i stacją meteorologiczną. Dzięki temu szkoła przetrwała.

Wraz ze zbiornikiem, w 1979 roku, pojawiła się także szosa asfaltowa, prowadząca na sam wierzchołek Żaru. Przechodziła ona powyżej stojącej od 1928 roku w osiedlu Orawczaki drewnianej dzwonnicy. Materiał na nią ofiarował sam arcyksiążę Karol Stefan Habsburg. Jak wiele jej podobnych, służyła wiernym na różne sposoby: odprawiano przy niej msze, dzwoniono rano, w południe i wieczorem na Anioł Pański, na trwogę. Tylko umarłym nie wolno było dzwonić, gdyż stare wierzenia przestrzegały, iż wtedy dzwony stracą moc odganiania deszczowych chmur. Mimo, że wiara w płanetniki nie była już tak powszechna, na wszelki wypadek przestrzegano odwiecznych zasad.  Podczas budowy szosy kaplicę przestawiono wyżej, pod samą drogę i przestawiono wejście, które dawniej kierowało się ku dolinie Isepnicy, na południe, a wtedy obrócono je ku szosie. Przy okazji sam obiekt wyremontowano, co nie było mile widziane przez tzw. władzę ludową.

Ostatnia z historii dotyczy niewielkiego źródełka, które istniało w miejscu, położonym około 100 m w kierunku południowo-zachodnim od stacji meteorologicznej. W 1947 roku jeden z jej budowniczych postawił tam krzyż i niewielką kapliczkę z figurką Matki Boskiej.  Po zrealizowaniu wielkiej inwestycji na szczycie Żaru w źródle stopniowo zmniejszała się ilość wody i obecnie jest tam tylko wilgotna mała kałuża. Na szczęście kapliczka przetrwała.

GÓRA PEŁNA DZIWÓW

Góra Żar zasłynęła ze zjawiska włączanego do zdarzeń paranormalnych. Jest taki odcinek na asfaltowej drodze prowadzącej na wierzchołek, gdzie siła grawitacji działa jakby odwrotnie. Nie tylko małe przedmioty, np. butelki, ale nawet samochody toczą się pod górę. Jest to złudzenie optyczne, ale nie wszyscy chcą w to uwierzyć.

Na północnym stoku, przy czerwonym  szlaku aż po Kiczerę, można ujrzeć białe, walcowate lub prostopadłościenne słupy sterczące pośród lasu lub łąk. Są to słupy pomiarowe, rozstawione po wybudowaniu zbiornika elektrowni szczytowo-pompowej w celu obserwacji ewentualnych zmian w statyce góry. Natomiast przy samej ścieżce, którą idzie szlak w pewnym miejscu pojawiają się niecodzienne „wychodnie asfaltowe” – pozostałości po budowie zbiornika, gdy resztki masy bitumicznej spychano po prostu w dół na zbocza.

Na południowych stokach Żaru, w górnej części Międzybrodzia Żywieckiego ukryła się pośród drzew rozległa rezydencja. Powstała w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia na zlecenie jednego z prominentnych działaczy gospodarczych dużym nakładem nie do końca wyjaśnionych sił i środków. Na kilku specjalnie utworzonych tarasach znalazły swe miejsce: basen, korty tenisowe, a nawet prywatne ZOO z lamami, wielbłądami i innymi egzotycznymi gatunkami. Spore zainteresowanie wzbudził we wsi zbiegły stamtąd jeżozwierz, który, jak gdyby nigdy nic, przechadzał się w okolicach przystanku autobusowego.

GÓRA PEŁNA FILMÓW

Piękne plenery i lotnicze tematy góry Żar zagrały w dwóch pełnometrażowych filmach. Latem 1950 roku kręcono tu pierwszy polski film o szybownictwie. Reżyserował go Leonard Buczkowski (autor takich filmów jak „Skarb”, „Zakazane piosenki”, „Przygoda na Mariensztacie”), a scenariusz napisał Ludwik Starski (scenarzysta tych samych filmów, ojciec Allana Starskiego).  „Pierwszy start”, pokazany 25 stycznia 1951 roku, wpisywał się doskonale w ówczesną ideologię, opisując łobuziaka, który za niedostosowanie się do kolektywu zostaje usunięty z kursu szybowcowego „Służby Polsce”. Jednak za ofiarną pomoc koledze w czasie burzy i bezpieczne doprowadzenie szybowca na lotnisko zostaje nie tylko zrehabilitowany, ale i awansowany. Warto zauważyć, że jako junacy SP pojawiają się tu: Wiesław Michnikowski i Stanisław Mikulski. Film dostał w 1951 roku wyróżnienie honorowe na międzynarodowym festiwalu filmowym w Karlowych Warach „za żywe i optymistyczne przedstawienie życia młodych budowniczych socjalizmu w Polsce Ludowej”.

Drugim filmem były „Latające machiny kontra Pan Samochodzik” według powieści Zbigniewa Nienackiego „Pan Samochodzik i złota rękawica” z 1991 roku (scenariusz i reżyseria Janusza Kidawy). Główną rolę gra tu tym razem nie Stanisław Mikulski (występujący w „Panu Samochodziku i templariuszach” w 1971roku), a Piotr Krukowski. Przy okazji warto wspomnieć, że pierwszym filmowym „Panem Samochodzikiem” był Jan Machulski („Wyspa złoczyńców” – 1965). W pozostałych rolach występują m.in.: Witold Pyrkosz, Krystyna Feldman i Bronisław Cieślak (tradycyjnie jako dzielny porucznik milicji Borewicz). Skomplikowana fabuła trzyma młodzież w napięciu, a jedną z atrakcji jest akcja poszukiwawcza za pomocą motolotni. Oczywiście jest tu też fantastyczny pościg za przestępcami z użyciem różnego rodzaju pojazdów lądowych i powietrznych z honorowym udziałem wspaniałego samochodu polskiego odpowiednika Jamesa Bonda.

GÓRA PEŁNA WIDOKÓW

Z Żaru rozciągają się piękne, praktycznie dookolne panoramy. Na południu, zza płaskiego grzbietu od Cisowych Grap po Jaworzynę wychyla się Pilsko i grupa Romanki i Lipowskiej, aż po płaski Prusów. Przed nimi grzbiety opadające do doliny Soły i płaska Kotlina Żywiecka z wystającym z jej dna Grojcem. Połyskuje tafla rozlanego szeroko Jeziora Żywieckiego, widać dokładnie zaporę w Tresnej. W głębi doliny górnej Soły niewysokie Zabawy, zza których wystają szczyty grupy Wielkiej Raczy i Rycerzowej, a za nimi na horyzoncie przy dobrej pogodzie pyszni się słowacka Mała Fatra z charakterystycznym postrzępionym Wielkim Rozsutcem. Dalej w prawo podnosi się Beskid Śląski, począwszy od Glinnego nad Węgierską Górką, poprzez Baranią Górę, aż po najwyższe Skrzyczne. Przed nimi od Jeziora Żywieckiego wypiętrza się zachodnia część Beskidu Małego: niski grzbiet Soliska, ramię Suchego, poprzez Rogacz, najwyższy Czupel, po Magurkę i Sokołówkę, następnie za przełęczą Przegibek Groniczki, Gaiki i Chrobacza Łąka z krzyżem, potem Bujakowski Groń i Zasolnica, opadająca nad Porąbkę. Ponad Jeziorem Czanieckim widać połogie Pogórze Śląskie z wystającymi kominami zakładów przemysłowych Śląska. Dalej w prawo podnosi się wysoki grzbiet Bukowskiego Gronia, a potem, już ponad koroną zbiornika szczytowego, wierzchołki Złotej Górki, Kiczery i Cisowych Grap z Kocierzem, zza których wystają jeszcze Jawornica i Potrójna.

Nie dość tego: z tarasu widokowego budynku dawnej stacji meteorologicznej ponad Cisowymi Grapami widać nawet Diablak – wierzchołek najwyższego szczytu polskich Beskidów – Babiej Góry. Niespotykany często w Polsce krajobraz malowniczo położonych gór i jezior urozmaicają dodatkowo krążące ponad nimi kolorowe sylwetki szybowców i paralotni.