10  LAT MŁODZIEŻOWEGO KLUBU TURYSTYCZNEGO „WRZOS”

Wrzos… Skąd ta nazwa? Przyszła sama, może dlatego, że bardzo lubię wrzosowiska, jesień i kolorowe lasy. Pamiętam, że długo szukałem nazwy dla Klubu, nie mogąc się zdecydować. Anita, z którą prowadziłem podobny klub turystyczny jeszcze na akademii medycznej, usłyszawszy po raz pierwszy nazwę powiedziała: „To dla Was za ładnie!”. Sama też chciała być z nami.

Przyjechałem do Koźla zaraz po studiach, pełen jeszcze studenckiej radości życia, chciałem coś robić, działać, nie tylko ze starymi przyjaciółmi, ale i tu – w nadodrzańskim grodzie, dokąd mnie los zawiódł. Jak teraz patrzę na tamte starania, to uśmiecham się pod nosem – ależ musiałem być śmieszny! No bo czy nie jest śmieszny człowiek, który przychodzi do klubu osiedlowego, gdzie spokojna młodzież gra sobie w karty i robi dyskoteki, i stara się przekonać wszystkich do np. turystyki. Ale takie były początki…

Nie byłem wtedy sam, znalazły się dziewczyny: Basia Tomaszewska, Bernadka Szczelina, Bożena Centner, potem przyszli chłopcy: Grześ Baczyński, Paweł Dubielak, Marek Jakubiec i inni. Nie zważając na z ukosa patrzących bywalców Klubu „Feniks” na osiedlu Zachód, z zapałem ruszyliśmy naprzód. Był marzec 1987roku. Przeglądam stare programy imprez i nie mogę się nadziwić, że tego aż tyle.

Prowadziliśmy naukę tańca towarzyskiego, spotkania „Ecce Homo” z ciekawymi ludźmi, Akademię Mlodego Intelektu (AMI) na temat różnych problemów i różnych dziedzin (narkomania, Polski Klub Ekologiczny, AIDS, Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, poezje beskidzkie Jerzego Harasymowicza, obyczaje świętojańskie i inne). Jak się zrobiło cieplej, wyjeżdżaliśmy na „Popołudnie z rowerem” w okolice miasta. Najwięcej gości ściągały Zielone Podróże – wieczory ze slajdami z różnych stron Polski i świata.

Niebawem przygarnął nas do Domu Kultury w Koźlu pan Zygmunt Nowak (długo nie mógł zapamiętać mojego imienia, nazywając mnie Romualdem) i otrzymaliśmy nasz własny lokal, który szybko przystroiliśmy „turystycznie”. W grudniu 1997r. wstąpiliśmy do PTTK, zakładając koło nr 35 i od tego czasu jesteśmy wierni obu naszym opiekunom. Przetrwaliśmy zmiany szyldów (dawniej nazywano to miejsce Miejskim Ośrodkiem Upowszechniania Kultury), pokojów (nawet strychu), temperatur (zwłaszcza tych niskich, podczas remontu, gdy siedzieliśmy na spotkaniach w rękawiczkach i czapkach) i… kierowników – po panu Nowaku nastąpił małomówny  pan Zenon Woda, potem niespożyty wizjoner pan Zenon Charczuk i do dziś miłościwie nam panująca pani Alicja Gorgowicz. Nie można w tym miejscu zapomnieć o życzliwym nam zawsze dyrektorze panu Andrzeju Wróblu. Sam „pałacyk w parku” stawał się najbardziej „nasz” podczas „Wrzosowisk”, każdym swym zakamarkiem roztętniony muzyką i śpiewem.

W poniedziałki, w „Chatce Radka”, czyli w moim małym mieszkanku, zawsze o 17.00 – żeby tradycji stało się zadość – działał nasz English Club – miłe posiady przy herbatce, oczywiście wyłącznie po angielsku, pod czujnym okiem Bogusi Kozłowskiej. Pojawiało się tam wiele osób, że wspomnę tylko Jadzię Cieślik czy Romka Samola. W owym czasie była to jedyna chyba możliwość swobodnej konwersacji w tym języku w naszym mieście. Pamiętam jeszcze nasz slogan: „If you want to talk with us, listen, quarrel or discuss, sipping slowly a cup of tea – make up your mind – just come and see!”

Były spotkania z piosenką, które zaowocowały stworzeniem zespołu SOL z Lodzią i Bodziem Kurysem. Potem, we wrześniu urodziło się WRZOSOWISKO – przegląd piosenki turystycznej i poezji śpiewanej, którego już chyba nikomu w Kędzierzynie-Koźlu nie trzeba przedstawiać – w tym roku odbędzie się po raz dziesiąty. Zespół zmienił nazwę na „Wariant R” i od tego czasu w różnym składzie (z którego tylko R czyli Radek przetrwał do końca) grywał sobie to tu to tam, między innymi i na łódzkiej „Yapie”, krakowskiej „Chrypie”, jaworskim „W Krainie Łagodności”, od czasu do czasu nawet wygrywając jakieś nagrody, jak na przykład Nagrodę im. Wojtka Bellona na bielskim Piosturze w 1989r. Udało się utrwalić parę utworów na taśmie, nagrywając kasetę „W jeden dzień”. Szkoda, że tak wiele naszych piosenek minęło bezpowrotnie. Tak jak i członkowie zespołu: Darek Kardasz, Maura i Ola Chludek, Arek Malec, Kasia Suder, Rafał Nosal, Tomek Bojczuk i inni. Hmm… może nie tak bezpowrotnie – we wrześniu planujemy wspominkowe muzykowanie, może uda nam się znów razem spotkać.

Pozostały w pamięci do dziś nasze wielkie imprezy. Poza „Wrzosowiskami” warto przypomnieć coroczne akcje „Czyste Góry”, czyli sprzątanie beskidzkich szlaków; wspaniały wieczór poezji Edwarda Stachury (do spółki z recytującymi wiersze studentami z Opola) – pierwsza impreza, na której zamiast spodziewanych kilkunastu osób pojawiło się z górą osiemdziesiąt – do końca życia nie zapomnę krótkiego momentu wspaniałej ciszy pomiędzy ostatnimi słowami: „powiedz, dokąd znów wędrujesz…”, a burzą oklasków. Taak, wtedy czuliśmy się jak prawdziwi aktorzy scen wielkich. Do dziś trudno mi uwierzyć, jak się udało zorganizować Posiady Rycerskie na zamku w Ogrodzieńcu, z przebraniami, turniejami, wystrojem historycznym i nawet „prawdziwym” duchem o północy czy wystawioną przez wrzosowy Prowincjonalny Teatr Amatorskiej Sceny I Efektów Kontrowersyjnych („PTASIEK”)  „Misję Piątą, czyli rzecz o wojnie, której nie powinno być”, złożoną z przedziwnych scen alegorycznych składankę, która działa się nie tylko na scenie, ale pomiędzy widzami, gdzie i sami widzowie stawali się mimowolnie aktorami. Od trzech lat istnieje „Herbatka Pana Radka” , bywało, że regularnie co miesiąc spotykaliśmy się w Domu Kultury w Koźlu za każdym razem przy innej herbatce, by słuchać poezji, muzyki, ciekawych ludzi, oglądać slajdy i wystawy plastyczne, słowem obserwując, co ciekawego dzieje się w kulturze naszego miasta i regionu. Kilkoro z naszych gości zawędrowało wcale wysoko i znają ich nie tylko opolskie kręgi.

Najważniejsze od zawsze były jednak wyjazdy. Te weekendowe – tradycyjnie od piątkowego popołudnia do niedzielnego wieczoru – najczęściej w góry, zwykle Beskidy, ale też i Gorce, Sudety, na Jurę Krakowsko-Częstochowską. Oparte o schroniska studenckie, namioty, nawet szałasy nie zapewniały luksusów, ale pozwalały na bliski kontakt z przyrodą i ludźmi. Wielu uczyło się na nich bycia razem, wspólnego przygotowywania żarełka, wspólnych śpiewań i nie zawsze przyjemnych prac na rzecz innych. W zimie próbowaliśmy nart turystycznych, dość często oglądały nas jurajskie jaskinie, w lecie przesiadaliśmy się na rowery, a nawet kajaki (niezapomniany spływ Czarną Hańczą). Wędrowaliśmy po górach Słowacji i Ukrainy. Nigdy nie było nas dużo, ale zawsze było sympatycznie.

Co roku prowadziliśmy Akademię Traperską (chyba trochę różną od sławnej Akademii Przygody „Boskiego” czy rangersów Darka Piotrowskiego) – szkolenie turystyczno – przyrodniczo – krajoznawcze. Były też kursy Strażnika Ochrony Przyrody i Organizatora Turystyki w PTTK. Kilku naszych „wrzosów” zostało przewodnikami górskimi w SKPG „Harnasie” w Gliwicach (m.in. Piotrek Popczak i Adam Wieczorek).

Na naszych spotkaniach w każdą środę w Domu Kultury w Koźlu, przy ulicy Skarbowej 10, pomiędzy 18.00 a 21.00 opowiadaliśmy o górach, przebytych szlakach, oglądaliśmy slajdy, poznawaliśmy przyrodę i ciekawe zakątki kraju i świata. Była herbatka i domowe ciasta, a na koniec śpiewanie przy świecach i gitarze. Może nie tak doskonałe, jak z płyt kompaktowych, ale nasze i autentyczne. O naszych planach można się było dowiedzieć z gablotki PTTK, stojącej niedaleko dworca w Kędzierzynie.

„Nasza Gazeta” – Kędzierzyn-Koźle, 26.02.1997